Choć dzisiejszy dzień ogólnie był z tyłka wzięty, muszę powiedzieć, że końcówka jest optymistyczna i nie chodzi nawet o ten prosty i oczywisty fakt, że piekę ciasteczka maślane.
Przypomniało mi się bowiem coś ciekawszego, co odmieniło moje spojrzenie na komercję. Otóż, po latach załamań i rozwodzenia się (ujmijmy wszystko w klamrę monologów wewnętrznych, kto by tego słuchał) nad przeciętnymi staraniami polskich agencji reklamowych o względy klienta, moje modlitwy zostały wysłuchane. Co dość zabawne, zbawienie przyszło ze zgoła nieoczekiwanej strony.
Otóż reklamy kosmetyków/żeli pod prysznic/szamponów/perfum/blabla. Zazwyczaj reprezentują one jeden, ponętny schemat - piękne panie o ulepszonych komputerowo twarzach spoglądają tajemniczo na kamerę lub w dal, układając usta niezwykle namiętnie a sylwetki prowokacyjnie, oczywiście z dobrze widoczną szminką, tuszem czy czymkolwiek. Jednocześnie w tle leci nastrajająca muzyka a jakaś równie zapewne piękna jak te modelki pani przedstawia jak piękne to jest. Jeśli mamy chwyt na stylistę, wtedy jest mężczyzna. No i w związku z tym właśnie głosem trwała ma bolączka (jedna z), dotycząca niedbałości w polskiej reklamie.
Wśród tych pięknych modelek mówiących całym ciałem "oszukuj się bo warto" polska pani lektorka brzmiała niczym diesel 1.8 na wystawie aut sportowych. Nie wspominając o absolutnym braku satysfakcjonującego jakże kusicielstwa, jej głos był szorstki albo przepełniony jakąś niezwiązaną radością i entuzjazmem. To ujmowało reklamom wiele animuszu i jestem pewna, że skutecznie odciągało męską część widowni.
Ale niedawno do mych uszu doszedł wreszcie słodki dźwięk zapłaty za krzywdy. Polska agencja tłumacząca reklamę Loreal uczyniła wreszcie ten krok do przodu i mój sen się ziścił. Jakaż była moja euforia, gdy usłyszałam ponętny, przyciszony kobiecy półszept, który samą swą intonacją wyznaczał przesłanie wykraczające dalece poza coś tak prozaicznego jak szampon do włosów i odżywka wzmacniająca. Eureka! Oczywiście, nie mogę powiedzieć, że był idealny, w porównaniu z angielskimi, delikatnymi kusicielkami ta polska była nieco szorstka i przypuszczalnie tuż przed nagraniem wypaliła sobie papierosa. Jak sądzę, nie był to jednak ten z Męskich. Uff. Jest nadzieja!
Oczywiście, inna zupełnie rzecz w tym, że wytykamy tu problem innej natury. Czy ktoś zauważył, że telewizja pełna jest erotyki?
Hiperrealizacja programu
piątek, 18 marca 2011
środa, 2 marca 2011
Muzyka
Otóż wystawiłam na forum Hendrixa. Dostałam odpowiedź, że nie ma to w sobie uczuć i polecono mi Evanescence. O LOSIE!
środa, 20 października 2010
Syn psa Aresa
Ojciec rzucił psa na gnój.
Reks był mniej więcej o rok ode mnie młodszy. Pies jak się patrzy, dobrze zbudowany, trochę przerośnięty, wyraźnie skundlony wilczur o bardzo mocnym temperamencie, urazie do obcych i silnym poczuciu przynależności do rodziny. Jak byłam mała, pozwalał mi włazić do własnej budy i tarmosić się za uszy i ani razu nawet nie próbował mnie ugryźć. Z tego co wiem z opowieści wyglądał na raczej ogłupiałego niż wkurzonego kiedy go męczyłam.
Był psem wybitnie pasterskim. Należał do tej kasty psów inteligentnych wobec krów, ale lepszych do byków - o ile bowiem dzieciaki ze swojej rodziny traktował raczej delikatnie, o tyle krówskom podgryzał kulasy i zazwyczaj był Walczącym z Bykami. Stawiał się mocno. A równocześnie mógł takie krówki wyprowadzić, przyprowadzić i tylko wystarczyło, że się za nim szło. Taki pies pasterski, nie borderkoli ale pies. Taki swojski, że wieś Karsno totalnie do niego przylgnęła.
Potem trafił w inne miejsce i tam chyba od początku chorował. Zrobił się bardziej zły i bardziej agresywny i tylko dziadek zasadniczo mógł go udobruchać, choć wywiewał tak często jak mógł. Kilka razy zawędrował z powrotem do naszego domu, ale nas już tam nie było. Gubił trop, wracał. Kilka razy zdarzyło mu się wyskoczyć na krówsko za bardzo, zamknęli, żeby nie ranił zwierząt. Schudł ostro ale się trzymał jako bitny pies, przeskakiwał trzymetrową bramę i wstrząsał całą wsią, jako ten duży, zły wilk. Duży, wściekły wilk. Pamiętam, że wtedy się go bałam.
Miałam dziesięć lat chyba. Nie wiem, dawno to było, wspomnienia się zacierają. Uciekł i, zakleszczony jak diabli, po prostu usiadł na środku podwórka. Podeszłyśmy z siostrą i zaczęłyśmy go głaskać i dawno nie widziałam tak uśmiechniętej psiej mordy. Serio. Jak nie wiem zadowolona go głaskałam, zakleszczonego, aż wreszcie pomyślałyśmy z siostrą, że trzeba iść. Nie wiem za którą z nas skomlał ale wróciłyśmy i głaskałyśmy go w ramach kompletnego bezsensu przez chyba kwadrans. Potem przyszedł dziadek, odprowadził.
Miał już wtedy nowotwór mózgu. Weterynarz nawet go wybadał ale pies trzymał się zaskakująco dobrze chociaż chudł coraz bardziej. Ciągle przegryzał jednak sznurki, wyślizgiwał się z kolczatek, ale już nie przeskakiwał bramy. Czołgał się pod nią. Tym razem nie mogłam chodzić do Reksa bo był chory. Już nie straszny, ale chory. Stary, schorowany wilczur, który ciągle jeszcze znikał na tydzień i wracał aby lec na swym wyrze i nie mieć siły wstać z niego przez trzy następne dni.
Pod koniec swojego żywota pies nie wył z bólu. Był za słaby, skomlał więc i właściwie tylko pił. Wrak żywota psiego, psi koniec psiego psa. Chyba najbardziej psiego psa jakiego znałam. Wszystko więc zostało załatwione po wiejsku.
Psa zastrzelili. Jedna kula ze sztucera werżnęła się w psi mózg i po bestialskiemu uśmierzyła psi ból. Psi pies mojego dzieciństwa leżał martwy przed stodołą. Pozostałe dwa psie psy, nawet tego nie obserwowały. Misiek nie był z tego pokolenia a Azor jeszcze się nie pojawił.
Azor jest psim psem z psiego świata psich psów.
Ojciec rzucił psa na gnój. Niepotrzebne truchło, oschłe jeszcze przed śmiercią, stygło krótko gdy wylądowało na krowich ekskrementach. Pies zmarł. Psa rzucili na gnojowisko. Pies, gdy umrze, nadaje się już tylko na gnój.
Nie wiem co zrobili z małym Reksiem po jego postrzale. Mały Reksio był młodym, butnym psem który polował na sarny - nie był psi, był lisi. Lisiego psa zastrzelili, był zbyt lisi. Lisi pies pewnie też wylądował na gnoju.
Misiek i Azor są. Misiek jest psi i stary, ma w sobie tę psią dumę którą miał Reks ale nie ma tej iskry. Nie jest królem. Nigdy nie pretendował, szukając świętego spokoju.
Azor to psi pies. Zachowuje się jak kastrat, leje jak suka. Trzyma się domu. I strasznie się cieszy na mój widok. Ale ostatnio bywam trochę rzadziej.
Ojciec wysłał psa na gnojowisko. Wszystkie psy idą do nieba. Wszyscy ludzie trafią na gnojowisko.
Reks był mniej więcej o rok ode mnie młodszy. Pies jak się patrzy, dobrze zbudowany, trochę przerośnięty, wyraźnie skundlony wilczur o bardzo mocnym temperamencie, urazie do obcych i silnym poczuciu przynależności do rodziny. Jak byłam mała, pozwalał mi włazić do własnej budy i tarmosić się za uszy i ani razu nawet nie próbował mnie ugryźć. Z tego co wiem z opowieści wyglądał na raczej ogłupiałego niż wkurzonego kiedy go męczyłam.
Był psem wybitnie pasterskim. Należał do tej kasty psów inteligentnych wobec krów, ale lepszych do byków - o ile bowiem dzieciaki ze swojej rodziny traktował raczej delikatnie, o tyle krówskom podgryzał kulasy i zazwyczaj był Walczącym z Bykami. Stawiał się mocno. A równocześnie mógł takie krówki wyprowadzić, przyprowadzić i tylko wystarczyło, że się za nim szło. Taki pies pasterski, nie borderkoli ale pies. Taki swojski, że wieś Karsno totalnie do niego przylgnęła.
Potem trafił w inne miejsce i tam chyba od początku chorował. Zrobił się bardziej zły i bardziej agresywny i tylko dziadek zasadniczo mógł go udobruchać, choć wywiewał tak często jak mógł. Kilka razy zawędrował z powrotem do naszego domu, ale nas już tam nie było. Gubił trop, wracał. Kilka razy zdarzyło mu się wyskoczyć na krówsko za bardzo, zamknęli, żeby nie ranił zwierząt. Schudł ostro ale się trzymał jako bitny pies, przeskakiwał trzymetrową bramę i wstrząsał całą wsią, jako ten duży, zły wilk. Duży, wściekły wilk. Pamiętam, że wtedy się go bałam.
Miałam dziesięć lat chyba. Nie wiem, dawno to było, wspomnienia się zacierają. Uciekł i, zakleszczony jak diabli, po prostu usiadł na środku podwórka. Podeszłyśmy z siostrą i zaczęłyśmy go głaskać i dawno nie widziałam tak uśmiechniętej psiej mordy. Serio. Jak nie wiem zadowolona go głaskałam, zakleszczonego, aż wreszcie pomyślałyśmy z siostrą, że trzeba iść. Nie wiem za którą z nas skomlał ale wróciłyśmy i głaskałyśmy go w ramach kompletnego bezsensu przez chyba kwadrans. Potem przyszedł dziadek, odprowadził.
Miał już wtedy nowotwór mózgu. Weterynarz nawet go wybadał ale pies trzymał się zaskakująco dobrze chociaż chudł coraz bardziej. Ciągle przegryzał jednak sznurki, wyślizgiwał się z kolczatek, ale już nie przeskakiwał bramy. Czołgał się pod nią. Tym razem nie mogłam chodzić do Reksa bo był chory. Już nie straszny, ale chory. Stary, schorowany wilczur, który ciągle jeszcze znikał na tydzień i wracał aby lec na swym wyrze i nie mieć siły wstać z niego przez trzy następne dni.
Pod koniec swojego żywota pies nie wył z bólu. Był za słaby, skomlał więc i właściwie tylko pił. Wrak żywota psiego, psi koniec psiego psa. Chyba najbardziej psiego psa jakiego znałam. Wszystko więc zostało załatwione po wiejsku.
Psa zastrzelili. Jedna kula ze sztucera werżnęła się w psi mózg i po bestialskiemu uśmierzyła psi ból. Psi pies mojego dzieciństwa leżał martwy przed stodołą. Pozostałe dwa psie psy, nawet tego nie obserwowały. Misiek nie był z tego pokolenia a Azor jeszcze się nie pojawił.
Azor jest psim psem z psiego świata psich psów.
Ojciec rzucił psa na gnój. Niepotrzebne truchło, oschłe jeszcze przed śmiercią, stygło krótko gdy wylądowało na krowich ekskrementach. Pies zmarł. Psa rzucili na gnojowisko. Pies, gdy umrze, nadaje się już tylko na gnój.
Nie wiem co zrobili z małym Reksiem po jego postrzale. Mały Reksio był młodym, butnym psem który polował na sarny - nie był psi, był lisi. Lisiego psa zastrzelili, był zbyt lisi. Lisi pies pewnie też wylądował na gnoju.
Misiek i Azor są. Misiek jest psi i stary, ma w sobie tę psią dumę którą miał Reks ale nie ma tej iskry. Nie jest królem. Nigdy nie pretendował, szukając świętego spokoju.
Azor to psi pies. Zachowuje się jak kastrat, leje jak suka. Trzyma się domu. I strasznie się cieszy na mój widok. Ale ostatnio bywam trochę rzadziej.
Ojciec wysłał psa na gnojowisko. Wszystkie psy idą do nieba. Wszyscy ludzie trafią na gnojowisko.
Subskrybuj:
Posty (Atom)